Szkoda, że zabrakło pieniędzy na pełnowymiarowy film o rotmistrzu Witoldzie Pileckim. Ale problem nie tylko w wysokości budżetu.
Na premierze, która odbyła się nieprzypadkowo w Muzeum Powstania Warszawskiego, nieprzypadkowo zjawił się prezydent Andrzej Duda, który powiedział m.in., że życiorys, który mógłby się „spokojnie stać fabułą niejednego hollywoodzkiego filmu, który pewnie byłby przebojem kinowym, gdyby rotmistrz Witold Pilecki był bohaterem Stanów Zjednoczonych, przez tyle lat po 1989 r. nie doczekał się żadnego zobrazowania”.
Z tym „żadnym zobrazowaniem” to jednak lekka przesada, mieliśmy bowiem w teatrze telewizji spektakl Ryszarda Bugajskiego „Śmierć Rotmistrza Pileckiego”, niemniej zaniedbanie krajowej kinematografii jest tu ewidentne. Nasze kino nie potrafi opowiadać o bohaterach, co zresztą nie jest żadną nowością. Dość przypomnieć, że kiedy w PRL władze zamawiały panegiryki o herosach nowych czasów, to powstawały straszliwe gnioty w rodzaju „Żołnierza zwycięstwa” o generale Świerczewskim (chyba nawet taśma nie przetrwała do naszych czasów, nie mówiąc o pamięci). Po 1989 r. do bohaterów reżyserzy podchodzili nieufnie: pierwszy film o ks. Popiełuszce nakręciła wprawdzie Polka, Agnieszka Holland, lecz dla zagranicznego prezydenta. O Annie Walentynowicz opowiedział niemiecki twórca Volker Schlondorf, lecz, jak pamiętamy, nie tylko główna bohaterka filmu nie poznała się na ekranie. Jak do tej pory jedynym ważnym tytułem biograficznym był „Wałęsa. Człowiek z nadziei” Andrzeja Wajdy, też zresztą przez część rodaków przyjmowany bez entuzjazmu.
Teraz przyszła kolej na żołnierzy wyklętych, którzy na księgarskich półkach – ale też w publikacjach na kolumnach historycznych prawicowych czasopism – wyparli żołnierzy Armii Krajowej. Po prawdzie nie ma tu żadnego konfliktu – podziemie niepodległościowe po 1945 r. wywodziło się przecież w głównej mierze z byłych oddziałów AK, niemniej w potocznej świadomości „wyklęci” stają się dzisiaj bytem odrębnym i samoistnym.
Wśród nich zaś bohater największy – rotmistrz Witold Pilecki. Gdyby nie istniał naprawdę, może wymyśliłby go hollywoodzki scenarzysta. Uczestnik wojny 1920 r., potem bierze udział w kampanii wrześniowej 1939, po kapitulacji organizuje tajną organizację wojskową, wreszcie – co jest wyczynem niedającym się z niczym porównać – z własnej woli pozwala się złapać Niemcom i wywieźć do obozu Auschwitz. Z którego pisze bezcenne raporty, a następnie organizuje ucieczkę. Potem jeszcze jest Powstanie Warszawskie, później – w największym skrócie – gdy zmienia się ustrój, podejrzany o zdradę, trafia na Rakowiecką, gdzie jest torturowany, a następnie w parodii procesu skazany na karę śmierci. Wyrok zostaje wykonany.
Jak takie życie opowiedzieć w jednym filmie, w dodatku nie mając pieniędzy (PISF się nie dołożył). Mirosław Krzyszkowski, reżyser „Pileckiego”, wybiera formułę fabularyzowanego dokumentu, co raczej nie mogło się udać, ponieważ takie hybrydy rzadko się udają. W dodatku chce opowiedzieć wszystko, dosłownie wszystko, od dzieciństwa przyszłego rotmistrza poczynając, nic zatem dziwnego, że dostajemy swego rodzaju bryk z biografii. Może przemówi do dziatwy szkolnej, ale też nie ma pewności. Jedynym niezaprzeczalnym walorem filmu jest odtwórca głównej roli, Marcin Kwaśny, który w scenkach inscenizowanych udowodnił, że byłby w stanie zagrać Pileckiego w „normalnym” filmie.
Taki film musiałby jednak zerwać z formułą kina hagiograficznego. Może należy wziąć przykład z Amerykanów, którzy potrafią pokazać bohatera wielowymiarowo, także jego słabości i wady. Przez co staje się bardziej ludzki. Na naszych pomnikach, także tych z celuloidu, stoją martwe figury. Ponoć w Hollywood zrodził się pomysł, by nakręcić film o rotmistrzu Pileckim. Może się doczekamy.
Tymczasem już w marcu przyszłego roku wejdzie do kin film Jerzego Zalewskiego „Historia »Roja«, czyli z ziemi lepiej słychać”. Być może premiera odbyłaby się wcześniej, ale film wzbudził liczne kontrowersje. Mianowicie bohater pokazywany jest nie tylko w scenach walk z KBW i UB. Jak pisała „Gazeta Polska Codziennie”: „Wielu krytyków filmu zwraca uwagę na kolejne nadużycie – ilość spożywanego alkoholu i wulgarność, która kłóci się z etosem żołnierza, jakim był »Rój«. Scena, w której bohater uprawia seks, a za ścianą matka jego dziewczyny głośno się modli, w tle słychać uniesienie kochanków, wpisuje się w szereg scen, których obecność w filmie po prostu trudno jakkolwiek wytłumaczyć”.
Słuszne oburzenie. Bohater polski narodowy nie pije, nie przeklina, nie uprawia seksu.
26 września o godz. 22:41 987
„że życiorys, który mógłby się „spokojnie stać fabułą niejednego hollywoodzkiego filmu…”, a happy endem, bo hollywoodzki film nie może nie mieć happy endu byłby wybór Dudy na prezydenta i wygrana PiS-u w wyborach.
Zaczynają się próby bezczelnego przywłaszczania historii.
27 września o godz. 1:12 988
Wielu aktorów kompromitowało się, wcielajac się w role bohaterów przywolywanych z zaświatów na zamówinie polityczne.
Jerzy Skolimowski brał udział jako aktor w Hollywodzkich filmach walki z NKWD i były to knoty jakie trudno było sobie wyobrazić w PRL-u. Konwencja Hollywoodzka zmienia się tak jak zmienia się życie i widz wychowany przez telewizję.
Formalnie filmy hollywoodzkie bywają bez zarzutu , natomiast wartość dzieła pozostała na tym samy niewybrednym poziomie od lat. Dzieła utalentowanych reżyserów pozostają na półkach po premierze i niewielu ludzi o nich pamięta.
„Bohater polski narodowy nie pije, nie przeklina, nie uprawia seksu.” – oby to tak pozostało . „Polski bohater narodowy” uprawia seks po wyjściu z kina. Kabotyni odtwarzający role bohaterów robią to tylko w kinie .
1 października o godz. 10:12 989
Myślę, że dałoby się z tego zrobić superprodukcję, należałoby tylko zmienić akcenty: zamiast cierpienia podkreślać wielkość rotmistrza i go uczłowieczyć. Film mógłby się zakończyć w momencie, gdy rotmistrz zgłasza się na ochotnika do powrotu do komunistycznej Polski – reszta historii może być w napisach końcowych.
Gwoli ścisłości: „żołnierze wyklęci” (miałem w rodzinie) chętnie pili i baraszkowali z paniami gdy była okazja, ale rzeczywiście nie przeklinali. Przekleństwa, cynizm i okazywana publicznie agresywność to jakaś moda ostatnich lat.
11 października o godz. 6:27 990
„PISF się nie dołożył”
Ciekawe do czego się dołożył.
Ciekawe dlaczego o tym ani mru mru.